FRD FRD
229
BLOG

20141121 - bus bronią wyborczą

FRD FRD Polityka Obserwuj notkę 8

 

 

Nadzwyczajny wynik Polskiego Stronnictwa Ludowego po chwili zastanowienia nie jest taki znowu niewiarogodny. Czemu? Wystarczy trochę obliczeń, nawet nie tyle ścisłych, co szacunków.

Trzeba zestawić kilka informacji i liczb.

Załóżmy, że pojedyncze wiadomości o „dowożeniu przez PSL wyborców do komisji busami” są prawdziwe i że praktyki takie stanowiły swego rodzaju normę. Załóżmy, ze wszyscy dowiezieni (lub przynajmniej ich większość) głosowali na kandydatów PSL – w końcu podwiezieni do komisji w niedzielę, zwłaszcza, jeśli sprawa miała miejsce na wsi, byli raczej ludźmi umówionymi lub wręcz znajomymi działaczy PSL.

Weźmy pod uwagę frekwencję – trudno powiedzieć, jaka w rzeczywistości ona była, ale zapewne mieściła się pomiędzy 30 a 50% ogółu uprawnionych do głosowania.

Weźmy również pod uwagę liczbę głosów unieważnionych, uznanych za nieważne względnie istotnie nieważnych. Jeżeli ich proporcja w ogólnej liczbie oddanych głosów wynosiła nawet nie rekordowe 25-30%, lecz nawet procentów kilkanaście, to jest już poważna kwota. Jeśli miały miejsce manipulacje względnie dezinformacja powodująca, iż wiele głosów zostało uznanych za nieważne, wówczas wzrasta siła głosów oddanych prawidłowo.

Kluczowy jest jeszcze jeden warunek: kto kontroluje komisje wyborcze. Jak wiadomo, są one organizowane przez samorząd – czyli tych, którzy są najbardziej zainteresowani w utrzymaniu władzy. Wystarczy odrobina nacisku, by zapewnić sobie panowanie nad przygotowaniem głosowania, liczeniem głosów, ewentualną przestępczą manipulację nimi. Dodatkowo dochodzi czynnik bezkarności: ile miało miejsce spraw, gdy nadzwyczajna liczba głosów nieważnych została oprotestowana, głosy zostały zbadane, a w dodatku ustalono osoby, które byłyby odpowiedzialne za zaniedbania lub manipulacje? Nie było takich spraw? Może poza głosowaniem w poprzednich wyborach parlamentarnych na Ochocie, jeśli się nie mylę? A kto słyszał o innych sprawach? Dziękuję.

A teraz zestawmy informacje o takowych działaniach i spróbujmy wyobrazić sobie ich łączny skutek.

Pewna liczba głosów zostaje spreparowana tak, by je unieważnić. Pewnej liczbie wyborców tłumaczy się, że musi postawić na każdej karcie krzyżyk, bo inaczej głos będzie nieważny, po czym wręcza się im książeczki do głosowania z dużą liczbą kart. Pewną liczbę głosów po prostu uznaje się za nieważne – wystarczy położyć je na odpowiedniej kupce w czasie liczenia, i już, co jest łatwe zwłaszcza wtedy, gdy nie ma jakiegoś męża zaufania, a wszyscy ludzie w komisji (a przynajmniej kilku) jest pewnych. Uprzednio, jeszcze w czasie głosowania kilku działaczy zagania do komisji wyborczej tych znajomych, którym zwykle nie chciałoby się pójść na wybory, wyjść z ciepłego domu, wyłączyć tv, ruszyć się po zjedzeniu obiadu (nawet jak nie jesteś przekonany, to przecież nie zrobisz świństwa komuś, kto ci zapewnia podwózkę). Do tego dodamy jeszcze odpowiednie przygotowanie wyborów np. w samorządowych domach opieki, gdzie można dobić odpowiednią liczbę głosów – ludzi pozostających tam na łasce personelu (zatrudnionego być może według zasady fachowości, a może nie) można urabiać już długo przed wyborami – straszyć (jak wójt, starosta, prezydent nie wygra wyborów, nie będzie pieniędzy na posiłki, rozwiążą dom opieki), namawiać, przekonywać, tym o słabszych siłach umysłowych po prostu poprowadzić w odpowiednim momencie rękę. Gdy już głosy zostaną policzone, nieważne co wyszło z liczenia, wpisujemy pożądane liczby do protokołu, protokół do komputera, drukujemy i gotowe. Jeśli coś jest nie tak, PKW sama sobie weźmie liczby z sufitu i ogłosi wyniki wyborów, jakie syn szwagra brata żony wpisze w internetach pod dyktando kogo trzeba.

100 uprawnionych, 45 wzięło udział w wyborach, głosy 10 unieważniono – i z głosujących na listę YYY 10 osób robi się blisko 30% głosów oddanych ważnie. Jeśli dodamy, że z tych 10 głosów 3 do 4 zostało oddanych przez osoby specjalnie dowiezione na głosowanie, wówczas zrozumiemy, że kombinacja trzech czynników: niskiej frekwencji (im niższa, tym lepiej dla manipulatorów), unieważniania głosów i zorganizowania dodatkowych 4-5% ogółu wyborców może powiększyć proporcję głosów uzyskanych przez listę YY nawet dwukrotnie. Kluczem jest niska frekwencja – gdyby frekwencja była wyższa, trzeba by było manipulować przy dużo większej bezwzględnej liczbie głosów, a i zorganizowanie dodatkowych głosujących nie dałoby takiego efektu – musiałoby być ich dużo więcej. Gdyby padło nie 45, a 50 głosów, unieważniono by nie 10, a 4 głosy, a owych dodatkowych 5 wyborców dowieźli do komisji i z powrotem do domów aktywiści komitetu wystawiającego nie listę YY, ale listę HH, to proporcje głosów wyglądałyby już zupełnie inaczej.

Skąd taka kombinacja? Najwyraźniej ktoś, kto umie liczyć, i w dodatku zajmuje odpowiednie partyjne stanowisko, doszedł do wniosku, że banalne unieważnianie głosów już nie wystarczy – i wpadł na arytmetycznie prosty i działający bez pudła sposób. Warunkiem jest w miarę sprawna organizacja: partia ma działaczy w terenie, ci działacze dają radę nie tylko skrzyknąć znajomych i rodzinę, ale i nie kręcą nosem, gdy trzeba spalić trochę benzyny – wiedzą, że opłaci im się to później. Inni działacze są w komisjach, a na co dzień są pracownikami różnych agend samorządowych, więc wiedzą, co mają robić i nie trzeba im tego dwa razy powtarzać. Ostatnia wymieniona metoda zresztą działa bez pudła na mazowieckiej prowincji od lat – i co? I nic, zawsze się kończy na gadaniu, że coś jest nie w porządku.

A teraz pytanie do największego poszkodowanego w wyborach do sejmików: skoro numery z dziwnie dużą proporcją nieważnych głosów wciąż się powtarzają w tych samych miejscach, skoro w tych miejscach rządzi konkretne stronnictwo i tam otrzymywało dużą liczbę głosów (tych już ważnych), to jest to „dymiący pistolet”. Dane publikowane przez PKW odnośnie do poprzednich wyborów (nie tylko liczby głosów nieważnych w konkretnych komisjach i obwodach wyborczych, rekordowe wyniki w wydzielonych komisjach wyborczych właśnie np. w domach opieki, ale i owszem, publikowane, dane personalne członków tych podejrzanych komisji) to książka adresowa miejsc popełniania przestępstw przeciwko demokracji. Dokładnie wiadomo gdzie coś śmierdzi – i na kogo uważać, nawet jeśli tego kogoś nie złapano za rękę. Czemu zatem nie było mężów zaufania właśnie w tych komisjach, a w okolicy członków komitetów wyborczych pokazujących, jak głosować, by głos był ważny, i zabiegających o to, by jak najwięcej ludzi udział w wyborach wzięło (nie mówiąc już o zwykłej agitacji wyborczej) – no, czemu? Czyżby siła partii polegała na tym, że na rzecz wyborów pracuje niemal wyłącznie jej prezes i paru posłów, jeżdżąc po Polsce i zdzierając sobie struny głosowe na kolejnych spotkaniach, a stałą agitację wyborczą w terenie załatwia się oddziałowując przez ‘zaprzyjaźnione’ media i parafialną ambonę – i na tym koniec? Może należałoby przyznać się, że może ludzie głosują, ale aparatu w terenie partia nie ma lub ma niesprawny. Inaczej będzie jak zawsze: biedny sprawiedliwy siedzi w domu i narzeka, że go oszukano i rządzą złodzieje. Naprawdę, by opisanemu wyżej mechanizmowi oszustwa wyborczego przeciwdziałać, wystarczyłaby odrobina kontroli (mężowie zaufania w komisjach!), która poważnie utrudniłaby unieważnianie głosów w proporcji do ogółu oddanych większej niż błąd statystyczny, i takie samo naganianie głosujących, jakie stosują ci, którzy chcą uzyskać przebicie przez zgranie liczby dodatkowych wyborców z manipulacją ważnością głosów. No tak, ale to trzeba by zacząć na serio wymagać od członków partii, by trochę się poświęcili – ale to poświęcenie to najwyżej parę nieprzyjemności, gdy ktoś bardzo nie będzie chciał rozmawiać, spalenie kilkudziesięciu litrów benzyny, a nie ofiara z życia. A może ludzie boją się, że wezmą ich za Świadków Jehowy? Podejrzewałbym raczej, że nikt nie chce chodzić od drzwi do drzwi, pokazywać swoją dotąd nienarzucającą się nikomu twarz i mówić wprost sąsiadom: słuchajcie, znacie mnie z widzenia/ze szkoły/z kościoła/z targu/z izby wytrzeźwień/z pracy/z aresztu/ze sklepu, nazywam się RR. TT., popieram kandydata XX z listy ZZ, chętnie opowiem o jego programie dla naszej gminy/miasta/wsi/okolicy/dzielnicy, chętnie również przekażę wszelkie sugestie, skargi czy postulaty, a obojętnie czy będziecie na niego głosować czy nie, podwiozę do komisji (zresztą i tak będę tu w niedzielę o tej i tej godzinie po mszy), tu jest mój telefon w razie czego, ulotka o moim kandydacie i druga ulotka jak prawidłowo głosować i sprawdzić wyniki głosowania, proszę, dziękuję, do widzenia. W niektórych krajach tak się prowadzi kampanię wyborczą – to dlaczego u nas nie. Trzeba tylko chcieć.

FRD
O mnie FRD

felis domesticus, a czasem silvestris

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka